poniedziałek, 3 września 2012

Część trzydziesta trzecia


Wróciliśmy do domu po 16, po drodze odwiedziliśmy Patio w celu skonsumowania posiłku, jak i poinformowania szefa o moim wyjeździe. Wyraźnie nie był zadowolony. Wydaję mi się, że chciał zarobić na moim związku z Louisem. Tak, czy tak potrzebuję tej pracy, więc po powrocie z USA wrócę, by znowu śpiewać w lokalu.

-Chyba powinnyśmy zacząć się pakować już teraz, wątpię, że jeden dzień… i to nie cały dzień! – przeraziła się – starczą nam na zapakowanie wszystkich dupereli –powiedziała Stella, rozsiadając się na sofie.
-Dlatego siedzisz na kanapie? –zapytałam ironicznie.
-No właśnie! Chyba pójdę na górę, co ty na to?
-Idź pakuj się kobieto! – wrzasnęłam, by przekonać ją do tego, że na serio zostało nam bardzo mało czasu. Po kilku minutach sama wzięłam z niej przykład i udałam się na górę, do swojego pokoju, by zaplanować, które rzeczy zabieram, a które zostają. Na początek do walizki trafiły jakieś t-shirty, potem kilka bluz, par spodni, koszul i moje ulubione szorty. Do Stanów jedziemy na równy miesiąc, więc trochę ubrań z pewnością będzie mi potrzebnych. Do drugiej, tym razem mniejszej walizki zaczęły trafiać kosmetyki, perfumy i wszystko, czego kobieta potrzebuje do ‘poprawienia’ urody. Nagle do mojego pokoju wleciała Stella z dwoma bluzkami w rękach.
-Ta czy ta? Mam miejsce tylko na jedną, a lubię oby dwie, musisz mi doradzić, w której lepiej. Bo wiesz w sumie mogłabym wziąć oby dwie, jeśli wyrzucę jakąś inną ale nie mogę się zdecydować, więc postanowiłam, że przyjdę do ciebie, –wyobraźcie sobie, że powiedziała to wszystko na jednym wdechu – więc która? –zapytała, głupio się uśmiechając.
-Czerwona, –spokojnie zdecydowałam, wskazując na bluzkę znajdującą się po mojej prawej stronie –lepiej tobie w czerwieni – uśmiechnęłam się.
-Okej, w takim razie pakuję tą. – tym razem zmieniła swój głupiutki śmiech w coś jak chichot…

Około 20 moje walizki nadal nie były spakowane, ale nie miałam zamiaru męczyć się z nimi już dziś, dlatego odstawiłam je na bok, kładąc się na łóżko. Moje wylegiwanie nie trwało zbyt długo, bo usłyszałam dochodzący z zewnątrz krzyk.
-Dalej Julia wychodź na balkon! Romeo na ciebie czeka! –darł się Niall.
-Idę! –odwzajemniłam krzyk i wyszłam na balkon. Zobaczyłam naprzeciw nie tylko Nialla, ale także Lou.
-No to ja was zostawię samych gołąbeczki –Niall słodko się uśmiechnął i czym prędzej opuścił swój balkon.
-Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z okna. Ono jest wschodem, a Julia jest słońcem! –Louis zaczął serio wczuwać się w rolę Romea.
-Tak, tak... Skończyłeś już? –zapytałam, unosząc brwi.
-Nie podoba ci się? –posmutniał.
-O! Mów, mów dalej, uroczy aniele; bo ty mi w noc tę tak wspaniale świecisz. –zaczęłam bawić się w Julię.
-Jesteś niezłą Julią. – powiedział wpatrując się we mnie z naprzeciwka.
-Tobie też Romeo całkiem, całkiem wychodzi. –uśmiechnęłam się.
-Idziemy się gdzieś przejść?
-Nie, chyba jestem troszkę zmęczona, już zaczęłam się pakować…
-My też. Nie wiem, kto zabierze te bagaże bo w sumie jesteśmy spakowani jak byśmy się przeprowadzali. Niall chce zabrać ze sobą przenośną lodówkę, bo myśli, że ani w samolocie, ani w hotelu nie dostanie jedzenia…
-Słyszałem! –wydarł się zza pleców Louisa Niall. Moją jedyną reakcją był face palm jak możecie się domyślić.
-Dobra mniejsza z nim, –Lou wskazał na biegającego za sobą Nialla – widzimy się jutro. Pójdziemy do Milkshake City jeszcze przed wyjazdem?
-Yhym. –przytaknęłam.
-Świetnie. Wpadniemy z chłopakami koło południa. Bądźcie gotowe. A teraz idę bo najwidoczniej Zayn i Harry znowu się kłócą. – powiedział, gdy dało się usłyszeć dziwne odgłosy wydawane przez Harolda, dochodzące z głębi ich domu.
-Jasne, do jutra. –uśmiechnęłam się i wróciłam do domu, machając Lou.
Po szybkim prysznicu od razu położyłam się do łóżka i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

*Kilka dni później*
Od kilku dni jesteśmy już w USA. Na początku troszkę nie radziłam sobie ze zmianą strefy czasowej, ale teraz, po kilkunastu dodatkowo przespanych godzinach jest już okej. Jedyna rzecz, z jaką sobie nie radzę jest okropny ból brzucha, od paru godzin leżę na łóżku i nie mogę się z niego podnieść. Najgorsze jest to, że nie ma żadnego racjonalnego powodu, by go wytłumaczyć. Odżywiam się zdrowo i nie jadłam nic przeterminowanego, a o miesiączce także nie ma mowy. Stella siedzi ze mną cały dzień bo jak możecie się domyślić Louis ma próby i koncerty, co w sumie było do przewidzenia, więc nie mogę narzekać. Zgadzając się na wyjazd musiałam liczyć się z tym, że chłopcy nie będą mieli dla nas tyle czasu, co w Londynie. Dobra, w każdym bądź razie nie mam siły o tym myśleć, bo mój brzuch z każdą chwilą zamienia się w tykającą bombę. Mimo, że ból był silny, musiałam załatwiać swoje sprawy fizjologiczne, dlatego wstałam z łóżka, udając się do toalety. W pewnym momencie poczułam nasilające się duszności i zrobiło mi się czarno przed oczami. Chyba upadłam na ziemię, bo zabolało mnie ramię. Nie wiem, co potem. Może umarłam…

* * *
Taki trochę dziwny, przepraszam. Coś ostatnio słabo u Was z komentarzami :( Moglibyście się trochę postarać, bo długo już na tym blogu nie zabawię :(
Jeszcze jedna sprawa na dobicie: ROK SZKOLNY SIĘ ZACZĄŁ -.-
Chyba pójdę wpaść pod pociąg... A co z Wami? Zaczynacie dopiero jakąś szkołę, czy może już dawno znacie swoją klasę?

Tyle ode mnie :) Postarajcie się trochę z  komentarzami :) Z góry dziękuję :) xxxx









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz